Jakieś 4 lata temu zastanawiałam się nad kierunkiem studiów podyplomowych. Zapytałam wtedy osobę, której ścieżka kariery w tamtym czasie bardzo mi imponowała o radę - zostać trenerem biznesu czy coachem? Odpowiedź jaką otrzymałam do dnia dzisiejszego mnie zastanawia: Jeżeli chcesz szkolić ludzi zostań trenerem, jeżeli chcesz zbawiać świat zostań coachem...
Zostałam coachem... Może nie po to, aby zbawiać świat ale, aby pomagać ludziom wprowadzać zmiany do swojego życia. Jeżeli ktoś jest smutny pomagam być wesołym, jeżeli ktoś jest studentem pomagam mu ustalić ścieżkę kariery, jeżeli ktoś jest konsultantem pomogę mu zostać dyrektorem (np. w Oriflame). Jeżeli ktoś jest biedny a chce być bogaty to nie pożyczam kasy tylko pracuję nad zmianą pracy albo przekonań. Niesamowita frajda mieć świadomość, że każdy cel jest do osiągnięcia. Oczywiście dobrze ustalony cel - realny, osiągalny, mierzalny..itd. Jak często wydaje nam się, że cele, które sobie wyznaczamy są prawdziwe np. chcę być szczupła - co kryje się za tym stwierdzeniem? Chcę ładnie wyglądać, chcę się podobać, chcę kupować ciuchy w rozmiarze 36 albo 40 a może chcę być akceptowana przez koleżanki, chcę się podobać facetom, chcę dostać lepszą pracę, chcę się zdrowo odżywiać... Ale czy jestem przygotowana na konsekwencje osiągnięcia mojego celu - zazdrosne spojrzenia koleżanek, dodatkowy budżet na zmianę garderoby, brak możliwości narzekania, niejednoznaczne spojrzenia innych facetów, zazdrosny mąż, chłopak... czasami drobiazgi powodują, że poddajemy się - uzależniamy osiągnięcie naszych celów od opinii innych, od czynników zewnętrznych... Czy warto tracić swoje marzenia? Ja postanowiłam nie stracić mojego!!! o wakacjach... - każdego miesiąca do skarbonki trafia ustalona wakacyjna kwota na 3-tygodniowe wakacje. Czynników zewnętrznych (niekończących się potrzeb dzieci) nie zauważam!!!