niedziela, 13 lipca 2014

S.M.A.R.T.


               Cel to marzenie z datą usłyszałam na jednym z pierwszych szkoleń, w których miałam okazję uczestniczyć. Czy to oznacza że marzenie można naprawdę zrealizować, jeżeli określi się je w czasie? Czy konkretna data realizacji jest gwarancją sukcesu? W moim przypadku tak łatwo nie było. Realizacja moich celów przesuwała się w czasie, ale jedno jest pewne, że cel, który faktycznie chciałam zrealizować albo zrealizowałam z opóźnieniem albo po prostu tracił na atrakcyjności czyli nie był moim celem. Ze szkoleń biznesowych wiedziałam, że cel musi być SMART czyli prosty, mierzalny, osiągalny, ambitny i umiejscowiony w czasie. Zawsze najprościej było mi wymyślać cele ambitne, umiejscowione w czasie i realne. To były 3 elementy z całej piątki - brakowało mi prostoty celu i chęci nadania mu pewnych miar. To z pewnością było celowe działanie mojej podświadomości, bo prosty (jasno sformułowany) cel, albo się osiągnie, albo nie. Mając miliony pomysłów po drodze lepszych, ciekawszych i w danym momencie ważniejszych nie musiałam się rozliczać ze sobą z tego najważniejszego :-). 

               Do przemyśleń dotyczących moich celów wróciłam, podczas wędrówek po trasach górskich. Wychodząc w góry zawsze musimy wcześniej ustalić cel podróży, sprawdzić warunki pogodowe, przyjąć alternatywne rozwiązania w razie deszczu. Nie mogłam wchodzić na szczyt z nastawieniem, że może się uda, nie mogłam również próbować wejść na szczyt. Decyzja musiała być jasna i konkretna, albo wchodzię, albo nie. Jeżeli wiemy dokąd idziemy to łatwiej jest nam pokonywać drogę, możemy rozkoszować się samą drogą, ale satysfakcja osiągnięcia celu oraz świadomość, że musimy to zrobić tu i teraz powoduje, że bardziej skupiamy się na celu niż na drodze. Nie czujemy zmęczenia, nie czujemy że nam zimno, zamarzają dłonie czy obciera but. Mamy w głowie tylko jedną myśl, żeby osiągnąć swój cel. Jeżeli jest on ambitny mamy więcej energii na starcie. Zdecydowanie szybciej pokonywałam pierwsze odcinki trasy idąc na dwutysięcznik, niż wchodząc na Gubałówkę.  Drogowskazy, które pokazywały, ile czasu potrzebuję do osiągnięcia mojego celu, były dużym ułatwieniem i jednocześnie motywatorem. To, co mierzyły, pomagało ustalić, na jakim etapie drogi się znajduję. Cel musiał być osiągalny (przynajmniej hipotetycznie) - nie decydowałam się na wspinaczkę po wyższych partiach gór, gdzie leżał jeszcze śnieg. Nie byłam do tego przygotowana i znałam możliwe konsekwencje tak nieprzemyślanych decyzji. Wiedziałam również, że na realizację działania mam określony czas. Aby zdążyć przed zmianą pogody i prognozowanym deszczem musiałam czasami przyspieszyć. Niepotrzebne opóźnienia mogły spowodować, że np nie zobaczę przepięknych górskich widoków, które schowają się pod chmurami. Dobre tempo na szlaku rekompensował przepiękny widok na szczycie. I to co dla mnie było najważniejsze to prostota celu - za każdym razem ustalałam konkretny cel podróży. Jasny, bez drugiego dna ;-). Mogłam przecież po drodze na szczyt zostać fotografem, pisarzem, mogłam namalować piękny obraz, mogłam również ugotować pyszny obiad w napotkanym schronisku, pobawić się w archeologa, zadbać o moją opaleniznę, przespać się, rozkoszować słuchaniem muzyki, poszukać drogi na skróty, mogłam sprawdzać co nowego u moich przyjaciół z facebooka... mogłam robić tysiące różnych rzeczy ale, czy wtedy osiągnęłabym swój cel...


2 komentarze: